piątek, 27 lutego 2015

Obserwacje teatralne

Od Wieczoru Kawalerskiego w reżyserii Pawła Pitery oczekiwałam dobrze przyswajalnego spektaklu, przeznaczonego dla niezbyt wymagającego widza, wkładając go od początku do szuflady widowisk z gatunku komedii łatwych i przyjemnych.
Otrzymanie prezentu świątecznego jakim był bilet do krakowskiego teatru dla osoby z małego miasta, przyzwyczajonej do cyklicznych sztuk wystawianych przez Teatr Polski w Bielsku-Białej wiązało się z niemałą porcja emocji. W głowie pojawiły się pytania: czym różnić będzie się spektakl tutaj, to jest: dla bogatszych (jak twierdzono w naszych stronach), kto przyjdzie go obejrzeć i przede wszystkim jaki będzie jego odbiór?
Z zaciekawieniem przyglądałam się więc grupie ludzi pojawiających się w budynku Bagateli: dystyngowanych, z wysoko podniesionymi głowami, przyodzianych w przyciasne czerwono-jaskrawe sweterki lub niestety- w odzienie prawie-sportowe, ale za to markowe i szyte jak na miarę; przybyłych tłumnie na wieczorne przedstawienie.



Na scenie porozrzucane zostały rekwizyty, w których można było dopatrzyć się pomiętych części garderoby, uzmysławiających iż fabuła sztuki zrodzi się z pewnych komplikacji wynikających po zakończonym już wieczorze kawalerskim. Zatem nie mieliśmy być (jak przewidywano) widzami spektakularnych wyczynów mężczyzn upojonych alkoholem. Widownia oczekiwała zabawy na miarę przeżyć związanych z hollywoodzkimi częściami Kac Vegas, mimo że akcja na deskach teatru nie mogła stać się aż tak spektakularna i bogata w doznania. Ostateczny rezultat zależał jednak tylko i wyłącznie od aktorów, a dokładniej tego, w jaki sposób mogli wpłynąć na psychikę na co dzień zestresowanych i zafrasowanych ludzi, lgnących na przedstawienie w ramach relaksu.


Po włączeniu światła oczom ukazała nam się postać młodego mężczyzny (Maurycy Popiel) przyodzianego w slipy, budzącego się w łóżku z nieznaną kobietą (Karolina Chapko)- standardowy i przewidziany początek dla tego rodzaju opowieści. Banalność i powtarzalność motywu w popkulturze nie stanowiła jeszcze pretekstu do odczucia zniechęcenia, bacznie przyglądałam się jak aktorzy wybrną ze stworzonej sytuacji i czy wraz z kolejnymi wymówionymi przez nich zdaniami akcja stanie się bardziej dynamiczna, napięta i wciągająca.


Kolejni artyści przestępujący przez progi sceny, dołączali nowa jakość i świeżość. Energiczna i bardzo dramaturgiczna postać Tomka (Jacek Bohosiewicz) oraz widowiskowe: Hala (Magdalena Walach) i Przyszła teściowa (Alina Kamińska), znane mi do tej pory jedynie z serialowych, telewizyjnych kreacji; prezentowały się niebywale, zdumiewając i ukazując aktorską wszechstronność i całkowitą odmienność w charakteryzacji postaci niż w każdej, wcześniej znanej mi roli (oto piękno żywego przedstawienia!)


Najbardziej zamierzoną kreacją okazała się być osoba przyszłej żony, zdradzonej wcześniejszej nocy (Małgorzata Piskorz), odgrywającej kobietę o zabarwieniu nie tyle negatywnym, co na pewno prześmiewczym- celowe przeciwieństwo cudownej nieznajomej, którą przypadkowo odkryto pod hotelową pierzyną. Z każdą kwestią naumyślnie wprowadzała widza w niemałą irytację, integrowaliśmy się więc z głównym bohaterem
i współczuliśmy mu, odczuwając wspólną ulgę i radość podczas przeżycia happy-endu do tego stopnia, jak gdyby to my sami stalibyśmy na jego miejscu.


Zgodnie ze schematem, który było mi dane oglądać wielokrotnie już w teatralnych komediach, bezbarwny początek, wątki i postacie coraz bardziej się gmatwają, mieszają, sytuacje krzyżują się ze sobą do momentu, kiedy są aż tak skomplikowane, by bohaterzy spektaklu sami zgubili się w toku własnych rozumowań, doprowadzając do jeszcze większej spirali myśli i pomysłów. Cały dowcip polegał tutaj nie na wyjaśnianiu zastanych spraw rzeczy, ale kilkukrotnych zaprzeczeniach, to znaczy przetłumaczeniu faktów na jeszcze nowy sposób, stwarzając nową rzeczywistość. Co, jak łatwo jest się domyślić, potwierdzało regułę struktury sztuki, komplikując ją na nowym poziomie.


Niebywałym plusem jest również to, iż mimo opisanych wyżej zawirowań, widz na każdym poziomie był w stanie zorientować się o co chodzi i dlaczego tak się stało- ani na moment nie odbiegł od fabuły, postacie fałszowały wizję jedynie sobie- nie nam- bacznie obserwującym ich reakcje i działania w afekcie.


Zgodnie z przewidywaniami im bardziej akcja stawała się wartka i zagmatwana, tym bardziej dawała pole do popisu dla odtwórców. Od pozornej nieśmiałości przed widzem w ukazaniu swojej ekspresji, na każdym kolejnym poziomie przeistaczali się i zmieniali swoje postaci
w prawdziwe sceniczne demony, potrafiące wyrecytować z niebywałą precyzją i starannością całe streszczenie zaistniałej sytuacji (oczywiście nadając jej kolejne znaczenie). Wprawiało to widza w osłupienie i chłonienie wydarzeń bez oderwania wzroku. Owe wciągnięcie oglądającego stało się tutaj najważniejszym aspektem i celem, do którego moim zdaniem dążono. Mimo oklepanej tematyki i faktu, iż odbiorca mógł domyślić się na początku jakie nastąpi zakończenie, wypełniono spektakl emocjami niedostępnymi ani na co dzień, ani nawet oglądając podobny obraz poprzez ekran telewizora.


Co ciekawe, dla ogółu bardziej sentymentalnej i melancholijnej publiczności, opierającej swoje doświadczenie i czerpiących życiową inspirację z wszelkich romansów oraz książek
i filmów o tematyce romantycznej, Wieczór Kawalerski mógł stać się nawet kolejnym powodem do refleksji na temat własnej działalności na polu miłosnym. Natomiast dla tych nieco bardziej sceptycznych, pretekstem do pojawieniu się uśmiechu na twarzy połączonego
z pewna tradycjonalną pasja do dopingowania (a raczej wnikliwego przyglądania się) temu, który ma nieco bardziej pod górkę.


Przymykając oko na początkowe niedociągnięcia na płaszczyźnie wykonania, ostatecznie najlepszą rekomendacją dla spektaklu i promocją dla przyszłych widzów niech stanie się zwyczajna reakcja publiczności Bagateli. Ludzi entuzjastycznie nastawionych
i skoncentrowanych- nawet do stopnia żywego komentowania na głos zastanych sytuacji
w obrębie swojego towarzystwa, odnosząc je do bieżących wydarzeń ze świata.
Nie znudzonej, ale uradowanej i uduchowionej po wyjściu (można rzec nawet iż spektakl dokonał w nich pewnej przemiany- nie można równać jej co prawda z antycznym pojęciem katharsis, ale uznajmy iż komedia spełniła funkcję, którą miała w założeniu).
Rozumiem to jako oderwanie ludzi, którzy przyszli ją obejrzeć od codziennych kłopotów
i problemów, a nie wbijanie w fotel teatralnych koneserów, wynosząc ich na najwyższy poziom uduchowienia artystycznego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz