sobota, 21 lutego 2015

Wszyscy recenzują, recenzuję i ja

Nie oglądałam zwiastunów, nie czytałam książki, recenzji, opinii ani komentarzy.
Na premierę postanowiłam udać się z pustą głową i brakiem jakichkolwiek uprzedzeń oraz oczekiwań. Niestety w obliczu tak niesamowitego fenomenu (o którym mówi suma liczby światowych fanów i krytyków), próbując odciąć się od mediów nawet w każdy możliwy sposób, nie mogłam całkowicie wykluczyć z życia wpływów filmu.
Dopadł mnie na Spotify, poprzez utwory z oficjalnego soundtracku. Słuchałam ich bez przerwy, właściwie do teraz nie potrafię wyrzucić owych  melodii z mojego umysłu. Jak narkotyk weszły
w mój krwioobieg i słyszę je nawet w cichej nocy. Nie zdarzyło mi się to od czasu Amelii i Drugiego Oblicza.  Nie klasyfikuję ich jako dobre czy złe, ale umiejętnie dobrane. Jako całość tworzą odpowiedni zestaw rozpieszczający moje zmysły.
Jeśli działa tak muzyka, wartość estetyczna całego dzieła musi wzrosnąć (przynajmniej dla mnie).
Dlatego też ciężko ocenić mi jakikolwiek film krytycznie nisko, gdyż nawet jeżeli nie podoba mi się fabuła, nudzi mnie, czy po prostu- nie potrafiąc dokładnie uzasadnić dlaczego, ale obrazu w żaden sposób nie mogę nikomu polecić; tworzą go również aktorzy, ich gra i emocje, scenografia, sposób kamerowania. Muszę uwzględnić to wszystko zanim przejdę do podjęcia ostatecznej decyzji. 



Moim zdaniem krytyka (w teraźniejszym, popularnym znaczeniu określanym slangowo hejtowanie)
wynika z ignorancji. Po pierwsze, mając na uwadze powód, który przytoczyłam powyżej, po drugie czasem wydaje mi się, że tego typem ocen zajmują się ludzie, którym po prostu się nudzi.
A zaobserwowałam to na wielu forach czy portalach społecznościowych, niekoniecznie dotyczących filmów. Może to być jakikolwiek temat: weganizm, buddyzm, nowy trening Ewy Chodakowskiej.
Na ile osób, które powiedzą: polecam przypada liczba tych, którzy w opisie użyją jak najmniej pochlebnych przymiotników?

Seans odbył się w walentynki, chociaż bilet należało zarezerwować co najmniej dwa tygodnie wcześniej. Przybyłam tam w towarzystwie chłopaka. Nie ma on niezdefiniowanych upodobań, posiada silną osobowość i dużo większą filmową wiedzę ode mnie. I nie trzeba kłaniać się z powodu iż jako mężczyzna wybrał się 14 lutego na 50 Twarzy Greya, jak śmieją się internetowe memy.

Sama też nie uważam siebie za kobietę podporządkowaną, słabą, bez charakteru czy niespełnioną
(co mogłam wyczytać z podobnych obrazków). Naszemu związkowi również niczego nie brakuje. Kierowała nami przede wszystkim ciekawość na czym polega zjawisko, któremu uległo tylu ludzi na całym świecie? Muzycznie byłam już przygotowana, oglądanie obrazu przy akompaniamencie dobrze znanych i lubianych melodii jest o wiele przyjemniejszym przeżyciem (wypróbowane przy Wielkim Gatsby’m). 

Jedyną informację, którą przekazano mi przed zajęciem miejsca w kinowej sali, był fakt iż wybieram się na porno. Dobrze wiedzieć wcześniej jeżeli zupełnie nie orientowało się w tym o czym właściwie film jest. Byłam przynajmniej uprzedzona (wspominając Wilka z Wall Street, te same sceny spowodowały u mnie zażenowanie).

Stopniowo przyswajając fabułę (nucąc przy okazji Laurę Welsh i Annie Lennox), obdarzałam ją pewnym rodzajem zaufania poprzez dodanie marginesu nieprawdopodobieństwa. Umożliwiło mi to bezstresowe oglądanie. Nauczyłam się bowiem nie odbierać tego co widzę na ekranie w przeciągu dwóch godzin za dokładne odzwierciedlenie rzeczywistości, bowiem w tak krótkim czasie oddanie prozy życia nie musi być ani precyzyjne ani udane. Zresztą proporcjonalne odzwierciedlenie naszych historii na filmowych klatkach byłoby zupełnie nie dynamiczne i niewciągające. Film i książka rządzą się własną abstrakcją i fantastycznością zdarzeń. Przyjęcie takiego stanowiska pozwala uniknąć dalszych rozczarowań.

Nie będę opisywać tego o czym wiedzą wszyscy (słowo wszyscy po raz pierwszy nabrało dosłownego znaczenia), podzielę się własnymi refleksjami. Gra aktorska zrobiła na mnie naprawdę spore wrażenie. Zwracałam uwagę na każde mrugnięcie okiem, każde napięcie zarysowujące się na twarzy. Poprzez mimikę dotarła do mnie duża dawka emocjonalnego przekazu. Sceny erotyczne, na których opierał się film nie wprawiły mnie w zakłopotanie, oburzenie, złość. Było to w końcu przerysowanie książki i powód naszego spotkania w kinie. Co mnie urzekło- jeżeli można w tym wypadku użyć takiego słowa, to przedstawienie ich z niezwykłym smakiem, wymagającym wyczucia reżyserskiej ręki. Połączenie scen z muzyką, określonym sposobem operowania kamerą, nawet doborem kolorów scenografii stworzyło estetyczną całość, nie powodującą zażenowania, a jedynie realizującą swój cel jakim było plastyczne odwzorowanie powieści. 

Zakochałam się w Jamie'm Dornanie, ale to już inna historia. 

Nie znając książki, trudno było mi jednak pogodzić się z zakończeniem (nie miałabym pojęcia, że to nie koniec, gdyby ktoś życzliwy nie uświadomił mnie o tym fakcie przy wyjściu). Wielość niedomówień i ciągła tajemnica na tym etapie powodowała zniecierpliwienie. Wiedząc jednak, że być może poznam jeszcze odpowiedź na nurtujące mnie pytania, mogę zastosować ułaskawienie.

Kończąc i przechodząc do najważniejszego: po powrocie do domu (oczywiście po raz n-ty włączając ulubioną płytę), wiedząc już na czym rzecz polega, oddałam się lekturze komentarzy- jak to Internet
i jak łatwo można się domyślić- niezbyt pochlebnych. Mój uśmiech spowodowały szczególnie feministyczne wzmianki i postulaty nakłaniające do bojkotu filmu propagującego przemoc wobec kobiet. Nie sądziłam wcześniej, że mężczyźni, których spotkałam na sali, mogliby potraktować seans jako inspirację do agresywnych zachowań wobec swoich partnerek. Moją uwagę zwrócił fakt,
że ludzie, którzy wypowiadali się w tamtych zdaniach naprawdę zajmowali się roztrząsaniem fantastycznych spraw stanowiących pierwszy plan, nie badając podłoża problemu: dzieciństwo, przeżycia bohatera (co pierwsze zwróciło moją uwagę i do czego próbowałam dociec przez całość filmu). Sposób traktowania kobiety przez mężczyznę był tak dosadny, gdyż przedstawiał nam wagę owego problemu. To, jak człowieka i jego zachowanie kształtują początkowe lata życia i wzorce, które w tym czasie przyswoił. Nie potrafię wyjść z podziwu nad wszystkimi hejterami, którym oczywiście pozwalam na posiadanie własnego zdania i nie obdarzenie filmu entuzjazmem, ale którzy mają tyle siły i zapału do krytyki i stwarzania wielkiego zamieszania nad jednym z wielu kontrowersyjnych filmów. Mogłabym to zrozumieć, gdyby okazało się nowością. Przynajmniej wiem już co stanowi maszynę napędzającą czyjąś popularność.
Gratuluję zapału, a sama czekam na kolejną część. To interesujące jak dane zjawiska kulturowe pobudzają do dyskusji i ożywiają społeczeństwo. A ja znów w tym sporze jestem tylko biernym obserwatorem i spoglądam na to z pewnym dystansem, dzięki któremu zawdzięczam jeszcze zdrowie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz