sobota, 5 grudnia 2015

Mglisty listopad

Parzę kawę żołędziową i sporządzam podsumowanie miesiąca. Miesiąca pełnego nerwów, gonitwy myśli i nieplanowanej bieganiny. Bez ustalonego harmonogramu, przewidzianego toku wydarzeń. Szczerze mówiąc nie znoszę tego stanu. Kiedy skrupulatnie opracowany w punktach rozkład jazdy rozjeżdża się z rzeczywistością, kiedy muszę poprzestawiać w nim cyfry i literki.

Przez cały miesiąc nie pojawiła się żadna recenzja, relacja, tekst popularno-naukowy, jest smutno i ubogo. Szaruga porównywalna do samego miesiąca.

Zmieniałam koncepcje, próbowałam dopasować do siebie puzzle z kolejnych godzin i dni. Mieszałam kolorowy alkohol i niesmaczne piwo kokosowe, zjadłam mimochodem milion ciastek orzechowych, w pośpiechu popijałam leki kawą o dziwnym aromacie. Do szczytu degradacji zabrakło mi papierosowego dymku. Bez obaw, następnego dnia szalałam na jodze, a przez kolejny tydzień nie potrafiłam ruszyć nawet palcem u nogi. Fitbycie miesza się z intoksykacją, a zdrowy rozsądek z bylejakością.


Przestałam używać czerwonej szminki, skraplać perfumy Chanel pod bawełnianym golfem.