środa, 9 września 2015

WEGE NA POLSKIM PÓŁWYSPIE

Po raz pierwszy wystosuję post dotyczący podróży kulinarnej. Podróży w pewnym sensie regiono-
i kulturo-znawczej, owszem, aczkolwiek skupię się na aspekcie, który zawsze dotyka mnie najbardziej i który stanowi często główny cel wyjazdów.

Ponieważ dziwak ze mnie, a w dzieciństwie siedząc na parapecie u babci czytywałam podręcznik Eko-ludka, dojrzałam w pewnym wieku do podjęcia życiowej decyzji: zero trupów w moim ciele, koniec przemocy i start świadomości. W tym momencie problem pojawiał się jedynie w miejscach typowopolskich: karczmach i zagrodach ociekających wprost mięsem, gdzie dla siebie potrafiłam znaleźć jedynie (czasem nawet rzadko) śląskie kluchy, tłuste placki ziemniaczane czy krokiety. Wszystko podane z gęstym, śmietanowym sosem. Na słodko można było folgować sobie niemal bez ograniczeń. Naleśniki- ukochane, desery w każdym wymiarze. Poprzeczka podniosła się, kiedy wegetarianizm przestał wystarczać, kiedy zrozumiałam, iż to jedynie półśrodek do wypełnienia głównego celu.

Uzbroiłam się w bagaż wiedzy zdobytej poprzez internetowy surfing, dowiedziałam się, że na wakacjach nie jest weganom łatwo. We Władysławowie znajdziesz jeszcze jakiś nowo otwarty  fastfood, ale na Helu możesz pomarzyć. W rzeczywistości było przyjemniej niż się spodziewałam.


Spacer główną turystyczną ulicą rozpoczęłam- oczywiście- zaglądaniem w każdą restauracyjną szybę i przeglądaniem menu. Okazja: u nas zjesz najlepszą smażoną rybę z Bałtyku, u nas najlepszą solę na szpinaku, a gdzie indziej uraczysz podniebienie rekinem czy innym kawałkiem wieloryba. Rok wcześniej zamawiałam wspomniane naleśniki i placki (w każdej postaci), gofry lub lody. Ze względu na eliminację jajek i mleka, wybór nawet spośród bezmięsnych i bezrybnych czyli powszechnie zwanych dań mącznych zredukował się do zera. Ale warzywny kebab znalazłam!

Dwie opcje serwowane przez helską budkę: rollo falafel oraz kebab falafel (w cenie 10zł każda) spróbowałam wykluczając z zamówienia ser i sosy- te zastąpiłam znanym  ketchupem. Ale dziś jestem na wczasach i nie dbam o najzdrowszą dietę (wtedy zjadłabym jeszcze mniej lub zagroziłaby mi ortoreksja). Tortilla pełnoziarnista, bułka nieprzystosowana do pomieszczenia soczystych kotlecików z ciecierzycy (mojej miłości, z którą pierwszy raz spotkałam się w Szwecji- odtąd jestem im wierna podczas wyjazdów, kojarzą mi się z pobytem poza domem). Jestem pełna i szczęśliwa.

Kiedy brakuje czasu (napięty grafik w pracy) wyskakuję do sklepu po mrożonkę warzyw i gotuję ją razem z torebką ryżu. Zjadam całość na raz.

Jurata jako kurort dla ludzi światowych obiecuje zarówno tajską lub zieloną kuchnię, jak i mnóstwo zielonych koktajli, wegańskie przekąski czy zachcianki typu bubble tea. Wszystko w pasującej do owej warstwy społecznej oprawie cenowej. Podziękowałam i wybrałam się do Jastarni.

Pierwszy wspólny obiad z rodziną, która przyjechała odwiedzić mnie po tygodniu na Półwyspie zjadłam w typowej nadmorskiej knajpce z rybą. Oni- smażonka pełna ości, ja: frytki z półmiskiem surówek. Warzywa wyproszone i wymuszone, gdyż kasjerka w barze przekonywała mnie, iż bez śmietany posiadają tylko kapustę. Zażyczyłam sobie (bezczelna, po tygodniu zarządzaniem turystami na bramce w fokarium nabrała pewności siebie i asertywności) przygotowania mixu z warzyw na kuchni. W końcu znalazły się dla mnie również buraczki i pyszne ogórki. Porcja niczego sobie.

Drugim razem dopytałam o skład ciasta w pierogach. Kucharki kleiły je jedynie z mąki i wody- jak być powinno, faszerując borówkami zebranymi prosto z lasu (najlepszymi). Bez cukru i śmietany proszę, cena 18 zł za solidny talerz grubych klusek. Biorąc pod uwagę koszt czarnych owoców za kilogram w sezonie: pysznie i atrakcyjnie.

Do trzech razy sztuka: naprzeciwko można znaleźć elegancką restaurację Urwis House. Moje największe zaskoczenie tych wakacji, z ogromnym szyldem: serwujemy dania wegańskie. Szczerze mówiąc zbierałam szczękę z chodnika. Restauracja zmienia dania w menu regularnie, dla roślinożerców w tym tygodniu oferuje ciasta, pastę z pitą, kotleciki z ziemniakami, sałatką
i wegańskim majonezem (!)- wszystko prezentując się oczywiście równie wyśmienicie jak smakuje
i jakim jest (cruelty free). Oczarowana, w końcu jem pierwszy porządny polski obiad (mięcho+ wypychacz+ sos i sałatka ;-))

Żegnają nas imprezą na koszt firmy. Trenerzy wbiegają do mojego domku, krzycząc od drzwi iż wiedzą, że jem inaczej i czy również życzę sobie pizzę bez zwierzęcych dodatków czy może preferuję sałatkę? Zamówienie któregokolwiek jest równie łatwe.*

Uśmiecham się od ucha do ucha, jestem zauroczona tą serdecznością. Chyba do tej pory przywykłam do ciągłych komentarzy i krytyki, aż zamknęłam się w skorupce: prędzej nie zjem i nie róbcie sobie ze mną problemów.

Niesłusznie. Dlaczego bliscy mają tolerować twoją nietolerancję laktozy, ale już nie świadome, uargumentowanie przekonaniami, które są prawdziwe i ważne sercu jej wyeliminowanie? W czym tkwi różnica? Czy w pierwszym przypadku wybranie knajpy, w której każdy z nas może znaleźć coś dla siebie jest oczywiste, a w drugim to Ty-odmieńcu, musisz się dostosować lub cierpieć? Bo sam wyrządziłeś sobie taki los?

*Dwa tygodnie na Półwyspie spędziłam odbywając wolontariat w helskim fokarium. Tak, dbałam
o foki. Do moich zadań zaliczało się również karmienie ich- krojonym śledziem. Jak godzę poglądy
z karmieniem jednego zwierzęcia innym? Czy mam prawo decydować, które w tym łańcuchu jest ważniejsze? Sądzę jednak iż kieruje mną w tym wypadku natura. Jadłospis, który człowieka naprawdę nie powinien dotyczyć. Dostarczenie ryby foce przez człowieka jest jedynym rozwiązaniem, aby przeżyła (gdyż zamknięta w basenie nie zdobędzie go, natomiast sałatą się nie wyżywi). Tu nie wkracza mój ludzki weganizm, mój światopogląd na płaszczyźnie człowiek-zwierzę. Jestem pośrednikiem między dzikim a dzikim. Nie wkładam do tej relacji swojej ideologii. Dlaczego jednak dokarmiam, nie lepiej wypuścić?- Jednym słowem również torturujesz te foki. To wszystko jest jakieś pomylone. Gdyby sześć ssaków morskich nie zamieszkiwało tego miejsca, ludzie (turyści) nie wiedzieliby ani nie nauczyli się współżycia i ochrony tych i podobnych im stworzeń, nie nauczyliby się szacunku do mądrości, którą wykazują (miedzy innymi w czasie treningu medycznego) i nie poznali dzikości i siły, jaką tak naprawdę grożą, kiedy myślimy, że są przyjazną maskotką.


Mimo wszystko to jedynie my spośród istot na tej planecie wykazujemy się nadal największą głupotą i brakiem poszanowania do otaczającej nas natury (która sama nas żywi i daje warunki do życia).
A rodzice odwiedzający ze swoimi pociechami placówkę wciąż wskazują palcem na zdjęcie tragicznie zmarłej z połknięcia blisko 700 monet wrzuconych (dla tradycji) do basenu Krysi, tłumacząc: spójrz synku, jak foczka była głupia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz