piątek, 23 stycznia 2015

Birdman

Czym jest bycie artystą? 
W jaki sposób owa identyfikacja wywyższa kogoś utalentowanego od istoty niewyróżniającej się z tłumu ponurych ludzi z telefonami komórkowymi w dłoni, wciąż uciekającego przed czasem w nieznanym dla siebie kierunku? 
W jakim stopniu artysta również jest człowiekiem, a na ile jego kreacja wdziera się do prywatnego życia i zastępuje jego samego?



Niewątpliwie obraz, którego ojcem jest Alejandro González Iñárritu to rzecz niezwykła.
Jeśli najbanalniejsze słowo inny potrafiłoby oddać jego idealną charakterystykę, byłby to najtrafniejszy przymiotnik. Nie wspominając o ujęciach kamer, sposobie kumulowania
i koncentrowania emocji, wyliczając dramaturgiczny minimalizm muzyczny, wreszcie przechodząc do samej treści.
Można mieć mieszane odczucia, zastanawiając się głębiej nad sama fabułą obrazu. Kilka chwil z gorącego życia teatru i wystawiania przedstawienia, cała otoczka, która towarzyszy chęci zaistnienia i bycia dostrzeżonym, ocenionym. Jakkolwiek dziwna może wydawać się sama postać tytułowego człowieka-ptaka, podążającego za głównym bohaterem, istniejącego w jego myśląc i czynach, na tyle odkrywając głębszy sens i analizując go, potrafimy poznać całą mieszaninę uczuć wahających się od euforii po całkowitą nienawiść.
Dodając do tego niesamowite, przerażająco niesamowite kreacje mistrzów, którzy wystąpili w filmie razem. Drżysz podczas każdej zmiany światła, każdego precyzyjnego ruchu wykonanego przez odtwórców. Niebywały w wersji poważnej Zach Galifianakis, dramatyczny Michael Keaton, szczera i autentyczna młoda gwiazda Emma Stone 
i wreszcie standardowo genialny Edward Norton. Klasa.

Zdumiewające- całkowicie personalnie jak film, którego akcja nie jest dla mnie najbardziej pociągającą spośród kinowych historii (oprócz tajemnicy teatru) wywiera tak ogromne wrażenie, wpisując się w pewien kanon filmów obowiązkowych- prezentujących mi rzeczywistość w wydaniu bardziej wartościowym niż zazwyczaj. W najdokładniejszym stopniu, dopracowanej w każdym calu. W dodatku (czego jestem ogromna przeciwniczką), mimo że dla wzmocnienia przekazu (lub najzwyczajniejszego odzwierciedlenia aktualnego poziomu kultury społeczeństwa) dialogi roją się od wulgarnych spójników, jestem w stanie przymknąć na to oko, ba, dostrzegam jak istotnym elementem dzieła są oraz w jaki sposób zostają wyartykułowane (pieprzony podbródek George'a Clooneya jest wybitny).

Nie jestem w stanie ocenić scenariusza, tego czy pomysł przeplotu fantastyki z ludzkim dramatem rozgrywanym w wielkim mieście jest udany, lecz wiem, że człowiek nie powinien oglądać go dla samej historii. Każdy obraz jest lustrem, kiedy potrafimy zajrzeć najpierw w swoją duszę. Odnajdujemy w nim to, co ważne dla nas, co nas wyraża
i upodobania.
Podziw to mało powiedziane.
Jestem nieobiektywna do szpiku kości, ale preferuję to, co rozbudza najbardziej ukryte emocje.

Birdman. Potrzeba niekonwencjonalnych doznań została zaspokojona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz