Upajam się widokiem bluszczu, kropel deszczu rozsianych na liściach malin. Każdego ranka po przebudzeniu wychodzę z domu, przedzierając się przez bujne roślinne bramy i nisko schylając się zbieram nocne plony, przygotowuję wyśmienite śniadanie. Łapię latające biedronki, otulam się ciepłym kocem, gdyż nawet latem- marznę.
Upojenie nieprzyzwoitym brakiem zobowiązań. W życiu, w którym wszystko jest dokładnie poukładane, przemierzane według ściśle wyznaczonych punktów planu. Żadna nuda, jedynie brak spontaniczności. Nie rozmawiam językiem rówieśników, unikam zatłoczonych miejsc jednonocnego zapomnienia. Aspołecznie zwijam się w kłębek, zapełniając puste miejsce na jednym z antycznych tapczanów. Teraz jest lepiej. Nie dążę do uzyskania niewartościowych przyjaźni, czyjejś specjalnej łaski. Nie przytrzymuję na siłę. Nie przywiązuję się. Wracam do równowagi. Wdzięczna, dopiero zaczynam doceniać nieistotne dla mnie wcześniej drobiazgi. Tęsknię silniej. Żyję właściwiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz